Przyłączam się jako Rodzic do protestu, eksplozji potrzeby buntu, skrajnego wyrazu obywatelskiej troski…
Obserwuję ewolucję prawa oświatowego od kilkunastu lat. Pewnego dnia „dobrzy ludzie” dopuścili do postępującej i krępującej komplikacji tego prawa. I musiała nastać epoka partactwa. Po spartaczeniu tego wszystkiego, co się dało spartaczyć – przyszło dyletanctwo. A dziś w miejsce partaczy i dyletantów przyszli barbarzyńcy.
„[…] projekt powiela przede wszystkim wadliwe ukształtowanie większości upoważnień ustawowych, przekazując szereg kwestii do uregulowania wyłącznie w aktach wykonawczych, bez zawarcia w ustawie podstawowych rozwiązań merytorycznych w danym zakresie […], należy wskazać na blankietowy charakter oraz brak lub niewystarczającą treść wytycznych w odniesieniu do upoważnień do wydania aktów wykonawczych […]”
Jest to tylko skromny, ale i najbardziej wymowny cytat z kilkustronicowej oceny zaprezentowanych 16 września projektów zmian w prawie oświatowym, oceny dokonanej przez Rządowe Centrum Legislacji. Rządowe – znaczy dokonane przez podmiot należący do Tego Rządu, którego przedstawicielem jest pani Minister Edukacji Narodowej. Tak skrajnie negatywnej oceny czynionej przez RCL to jeszcze w minionych latach nie czytałem (a jest to tylko jedna z dostępnych już ocen „dobrej zmiany w oświacie”). Każdy, kto choćby odrobinę czuje język użyty w cytowanej ocenie, wie, że na tych kilku stronach w ramach dopuszczalnego tam poziomu językowego użyto określeń skrajnych, będących odpowiednikiem najbardziej emocjonalnie wymownych i jednoznacznych epitetów, będących wyrazem przygnębiającej żenady i zajmującego zirytowania propozycją zaistnienia stanu prawnego charakterystycznego dla wyobrażenia przemarszu barbarzyńskiej hordy przez i tak już dostatecznie zrujnowane partactwem i dyletanctwem obszary.
Dowody poprawności przedstawianej tu refleksji? Proszę: tejże oceny dokonuje RCL (R – rządowe); jeszcze nikomu nie udało się zmobilizować do wspólnych działań tylu różnorodnych środowisk jednocześnie (mobilizacji dokonuje MEN!); protest, eksplozja potrzeby buntu, skrajny wyraz obywatelskiej troski…
…ale co dalej? Odwieczny taki sam cykl: …zamiar zmiany, zmiana, brak roztropności i nieumiarkowanie, nierozsądna wiara, nieodpowiedzialność, partactwo i dyletanctwo, barbarzyństwo, klęska, zamiar zmiany… - ciekawość, kto tym razem poświęci siebie na Ołtarzu Miotły – no przecież ktoś to będzie musiał posprzątać!
Czasami zamiar zmiany jest Dobrą Zmianą, a czasami jest Durną Zmianą. A barbarzyńców przegnać to się nigdy nie da. „Barbarzyńcy zawsze przychodzą i odchodzą” (Kawafis, "Czekając na barbarzyńców"). Z jednej strony autentyczne (to tylko moja obserwacja postawy pani Minister) przeświadczenie w sporze o słuszności zapowiedzi zmiany, które jednak nie opiera się o wystarczająco racjonalne fakty i przez to bardziej przypomina wiarę w nieuchronność tego, co – jak brzmi zapowiedź – wydarzyć się musi (i na tym polega trik – „rozmawiajmy” o tym, co wydarzyć się musi; nie będziemy rozmawiać o tym, dlaczego wydarzyć się musi). Z drugiej strony rodząca się w reakcji na tę wiarę pilna potrzeba buntu, potrzeba tym silniejsza im bardziej zderza się z tą właśnie wiarą. Żywię przekonanie, że w demokracji trzeba się umieć buntować. I to zawsze. Zdecydowanie przyłączam się do buntu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz