poniedziałek, 3 października 2016

Potrzeba buntu

Byłem dziś uczestnikiem wciągających sporów. Przedmiotem sporów były projektowane zmiany w oświacie – ta tematyka jakoś tak chwilowo mnie dopadła i zaborczo opanowała. 

Z jednej strony autentyczne przeświadczenie w sporze o słuszności zapowiedzi zmiany, które jednak nie opiera się o wystarczająco racjonalne fakty i przez to bardziej przypomina wiarę w nieuchronność tego, co się przecież – jak brzmi zapowiedź – wydarzyć musi. Z drugiej strony rodząca się w reakcji na tę wiarę pilna potrzeba buntu, potrzeba tym silniejsza im bardziej zderza się z tą właśnie wiarą. Żywię przekonanie, że w demokracji trzeba się umieć buntować. I to zawsze.

Zatem wiara w co? Wiara w to, czego jeszcze nie ma, a co jeśli będzie, to wyznawcy tej wiary zanim jeszcze się wypełni już w przytłaczająco zaborczy sposób ogłaszają lepszym od tego, co jest. Potrzeba buntu? To, co jest, jest lepsze od tego, czego nie ma, właśnie dlatego, że po prostu jest. Jeśli zaistnieje w miejsce tego, co jest, to, czego jeszcze nie ma, to oczywiście stanie się to kosztem tego, co jest. Czy ów koszt równoważą przynajmniej zapowiadane dobrodziejstwa wiary? Jeśli li tylko równoważą, to po co ta zmiana. Jeśli przewyższają, to w którym miejscu dostępnych projektów można to dostrzec?

Odpowiedź brzmi – Nie, koszty zmiany nawet nie są równoważone. Najprostszym na to dowodem jest całkowite abstrahowanie od źródeł finansowania zmiany połączone z enigmatyczną zapowiedzią: „to za kilka lat”. Prośba o wskazanie podstaw, w zakresie zaplanowanych regulacji, możliwości policzenia kosztów, po stronie adresata takiej prośby kończy się porażką. Prośba o wskazanie podstaw, w zakresie zaplanowanych regulacji, możliwości wypełnienia się dobrodziejstw (w żaden racjonalny sposób niedookreślonych) – kończy się porażką. Co więc zawierają zaplanowane regulacje? Zawierają jedynie rzetelny opis sprawnej likwidacji tego, co jest. Dodatkowo likwidacja jest poprzedzona zapowiedzią, że nastąpić musi.

I wiara w to jest tak wszechogarniająca, że wychodzi na to, że owa likwidacja nastąpi.

Potrzeba buntu jest obywatelską cnotą. To dyspozycja, co do której zakłada się, że nie ma jej w tym, co jest likwidowane. Dyspozycji tej nie ma się z przyrodzenia. Można jej się jedynie nauczyć. Dlatego zmiana musi nastąpić szybko – aby brakło czasu na naukę potrzeby buntu (iście szatański trik). Przeciw cnocie staje temperament i namiętność. Cnota okraszona temperamentem i namiętnością to przejaw mądrości. Temperament i namiętność bez cnoty to przejaw bytów mądrości przeciwnych. Dalej nie do pominięcia są roztropność i umiar, które przejawiają się w zdrowym rozsądku.

Co nakazuje zdrowy rozsądek? Nakazuje nie marnować tego, co jest. Nakazuje ulepszać i udoskonalać, czynić to, co jest – lepszym. Nakazuje także zmieniać, ale nie wedle miar wiarą deklarowanych, lecz wedle tego, co zdrowy rozsądek, roztropność i umiar w mozole czasu wypracują.

Wychodzi na to, że jestem konserwatystą (chciałbym myśleć, że rozsądnym, roztropnym i z umiarem, ale w sporze z cnót tych mnie obdarto), a Ci, którzy byli ze mną w sporze, to nierozsądni, nieroztropni i nieumiarkowani rewolucjoniści (zapierający się absolutnie swych rewolucyjnych zapędów). Po mojej stronie jest potrzeba racjonalnego buntu, po ich stronie nieuchronna i niczym niemiarkowana wiara.

Tu się powołam na Autorytety w dziedzinie pojmowania tych kwestii (M. Król, „Pora na demokrację”). „Roztropność jest cnotą umiarkowanie konserwatywną. Skłania nas bowiem do tego, byśmy rozważając jakąkolwiek zmianę, wiedzieli, po pierwsze, dlaczego zmieniamy, i po drugie, na co zmieniamy. Zmiany czynione dla zmian to rewolucyjna zasada.” 

A stosowanie zasad rewolucyjnych zawsze prowadzi do wymiany kadr. Wymiana kadr to zastępowanie doświadczonego niedoświadczonym. Kiedy czytam liczne głosy za „dobrą zmianą” w oświacie – dominują tam takie wątki: „…dlaczego np. dyrektorzy nie chcą zmian…, …bo ich wymiecie z posad…”; „…dlaczego nauczyciele milczą…, …bo nie pojmują potrzeby buntu…”; „…dlaczego rodzice nic nie czynią…, …bo są w sojuszu z wiarą…”. Ależ oczywiście, że tak się stanie: dyrektorów wymiecie, nauczyciele pozostaną w milczeniu a rodzice w „sojuszu”. Tu właśnie roztropność nakazuje to, aby nie spodziewać się zbyt wiele od współobywateli, którzy szatańsko i rewolucyjnie stymulowani są żądni zmian i wymiany, ale najlepiej to aby istoty zmiany i wymiany raczej nie pojmowali (tu się tłumaczę z określenia „szatański sojusz mas ze stultus maiestate”).

Nie należysz do mas i nie pragniesz być „stultus” – przegrywasz. Ale na pewno możesz liczyć na umiar w traktowaniu przegranego. Umiar w traktowaniu przegranego jest cnotą. I oto paradoks: skoro zmarnowanie tego, co jest, jest cnocie przeciwne, to z godnością potraktować należy tych, którzy przegrają. A że przegrają wszyscy, tym większa godność z przegranej. A wielka godność, to wielka cnota.

I tak oto entuzjazm manifestowanej wiary w „dobrą zmianę” w oświacie stawiać musi cnotliwego obywatela w sytuacji koniecznego wyboru. Dla jednych (z nadmiarem temperamentu i namiętności) może być to wybór tak dramatyczny, że aż prosty; dla drugich (z nadmiarem zdrowego rozsądku) tak banalny, że aż prosty. To manifestowana nieroztropnie, nieumiarkowanie i nierozsądnie wiara w „dobrą zmianę” musi rodzić potrzebę buntu, potrzebę protestu i manifestowania domagania się rzetelnego uzasadnienia tej zmiany, uzasadnienia tak głupio i dramatycznie najbardziej potrzebnego samemu zmieniającemu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz